Hérodiade-Fragmente (Matthias Pintscher)
Mallarmé nazwał kiedyś swój szkic do Herodiady fragmentem scenicznej etiudy, później jednak zrezygnował z tego podtytułu. Wybrałem ze środkowego członu tego trzyczęściowego wiersza niektóre fragmenty dialogu Herodiady z jej nianią i złożyłem je w monolog, jakby rodzaj scène intermédiaire. Herodiada pragnąca blasku gwiezdnych otchłani i diamentów, rozdarta przez sprzeczność własnej zmysłowości i surowej ascezy, jest dla mnie postacią niemalże surrealistycznie sztuczną.
Postać operowa.
Całkowicie syntetyczna (dziś jawiłaby się nam ona jak wirtualna cybergirl). Uchwycona w geście między pasją a wyzywającą lubieżnością. Poddająca się dualistycznej zasadzie: z jednej strony pragnieniu pogrążenia się w otchłani swej namiętności, z drugiej – trosce o swą kruchą jak szkło cnotliwość. Język Mallarmégo jest przebogaty w posępne symbole, które powracają ciągle jak lejtmotywy (zasłonięte okna, czarny łabędź, dopalające się świece, brzask, zmierzch, opuszczone ogrody...).
Język ten kojarzy mi się z przygniatającą masą dźwiękową, która przeorana zostaje klarownością słów. Tekst pojawia się na tej masie jak grawerunek, którego kontury ciągle jak gdyby zamazują się, by poprzez impulsy słowne na nowo zyskać kształt. Próbowałem komponować z perspektywy tekstu i nie ilustrować jego afektu. Moje Jardins des êtres (Ogrody istnień), w których błąka się bezcielesna i bajecznie piękna dziewicza Herodiada – nasłuchując własnych krzyków – są widziane jakby przez szybę: gry cieni, znaki czyhającego nieszczęścia.
Matthias Pintscher
Hérodiade-Fragmente
Assez! Tiens devant moi ce miroir. O miroir!
Eau froide par l’ennui dans ton cadre gelée
Que de fois et pendant des heures, désolée
Des songes et cherchant mes souvenirs qui sont
Comme des feuilles sous ta glace au trou profond,
Je m’apparus en toi comme une ombre lointaine,
Mais, horreur! des soirs, dans ta sévère fontaine,
J’ai de mon rêve épars connu la nudité!
Oui, c’est pour moi, pour moi, que je fleuris, déserte!
Vous le savez, jardins d’améthyste, enfouis
Sans fin dans de savants abîmes éblouis,
Ors ignorés, gardant votre antique lumière
Sous le somber sommeil d’une terre première,
Vous, pierres où mes yeux comme de purs bijoux
Empruntent leur clarté mélodieuse, et vous
Métaux qui donnez à ma jeune chevelure
Une splendeur fatale et sa massive allure!
Quant à toi, femme née en des siècles malins
Pour la méchanceté des antres sibyllins,
Qui parles d’un mortel! selon qui, des calices
De mes robes, arôme aux farouches délices,
Sortirait le frisson blanc de ma nudité,
Prophétises que si le tiède azur d’été,
Vers lui nativement la femme se dévoile,
Me voit dans ma pudeur grelottante d’étoile,
Je meurs!
J’aime l’horreur d’etre vierge et je veux
Vivre parmi l’effroi que me font mes cheveux
Pour, le soir, retirée en ma couche, reptile
Inviolé sentir en la chair inutile
Le froid scintillement de ta pâle clarté,
Toi qui te meurs, toi qui brûles de chasteté,
Nuit blanche de glaçons et de neige cruelle!
Et ta soeur solitaire, ô ma soeur éternelle
Mon rêve montera vers toi: telle déjà,
Rare limpidité d’un coeur qui le songea,
Je me crois seule en ma monotone patrie
Et tout, autour de moi, vit dans l’idolâtrie
D’un miroir qui reflète en son calme dormant
Hérodiade au clair regard de diamant...
O charme dernier, oui! Je le sens, je suis seule.
J’attends und chose inconnue
Ou peut-être, ignorant le mystère et vos cris,
Jetez-vous les sanglots suprêmes et meurtris
D’une enfance sentant parmi les reveries
Se séparer enfin ses froides pierreries.