ERdada 80/50/39’40”
Na początek anegdota związana z festiwalem i z twórczą inspiracją. Słynne Studio Eksperymentalne Polskiego Radia, pierwsze tego typu we wschodniej Europie, w czasach jego świetności odwiedzali i zwiedzali z zaciekawieniem liczni goście, także z zagranicy. Podczas festiwalu Warszawska Jesień w 1966 roku złożyła tu wizytę delegacja kompozytorów z ZSRR, krytycznie ustosunkowanych do przejawów "zgniłej" awangardy. Rudnik dyżurował przy aparaturze i prezentował przykłady jej zastosowań przy kpiących uśmieszkach gości zza Buga. Jeden z radzieckich twórców wzniósł się na wyżyny socrealistycznej ironii i nieopatrznie, jak się okazało, zadał pytanie będące szczytem słusznej, konstruktywnej satyry: "A czy to samo puszczone od tyłu będzie brzmiało równie źle ". Rudnik nie od razu zareagował. Odpowiedział po pewnym czasie skomponowaniem pioniersko poliwersjonalnych Skalarów (1966) na taśmę, której kierunek odtwarzania, prędkość przesuwu taśmy i dystrybucja kanałowa mogą być dowolne. Każdy wariant "brzmi dobrze", posiada wyróżniki muzycznego sensu dzięki odpowiedniemu ukształtowaniu materiału. W tym samym czasie niezależnie od Rudnika pierwsze podobne próby poliwersjonalnej muzyki na taśmę podejmował tylko James Tenney.
Impulsem do skomponowania utworu ERdada 80/50/39'40" były dla Rudnika na szczęście zupełnie inne okoliczności, wyróżnione w tytule - osiemdziesiąte urodziny oraz pół wieku pracy w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia. Niemal 40 minut nowej muzyki powstało w ciągu jednego dnia, 22 kwietnia 2012. Rudnik użył tu przede wszystkim niewykorzystanych materiałów z roku 1971. Wtedy to nagrywał swe Divertimento. Wielokrotnie nagradzane później dzieło zbudował dzięki dźwiękowym odpadom "specjalnego znaczenia". Jest nim obszerny zbiór kaszlnięć, chrypek, tzw. ślinek i zwyczajnych beknięć wyciętych między innymi z oficjalnych przemówień, których nagrania Polskie Radio poddawało oczyszczeniu przed uroczystą archiwizacją. Jak bardzo wywrotowym, bezlitosnym kpiarzem był wówczas Rudnik. Naturalnie o pochodzeniu materiałów wyjściowych kompozycji wiedzieli tylko wtajemniczeni. W ERdada oprócz tych cymeliów, będących wszak prohibitami, pojawiają się też inne głosy: Krzysztofa Pendereckiego i Bernarda Ładysza, zarejestrowane podczas prac studyjnych w 1972. Deformacja głosu ludzkiego w zaskakujący sposób mówi o jego boskiej proweniencji. Jego wymiary - wokalny i werbalny - zachowują szlachetność, asemantyczne głoski zaczynają znaczyć poza słowami, poza nutami. O swej nowej audialnej "erracie", swoistym postscriptum do Divertimento, mówi kompozytor:
W toku wieloletniej pracy z całą jasnością doświadczyłem, że słowo niekiedy przejmuje prowadzenie muzyczne, a dźwięk zaczyna znaczyć. W dadaistycznej erracie mam wreszcie czas porozmawiać ze słuchaczem na ten temat. O niektórych moich utworach mówi się, że są neodadaistyczne. Istotnie darzę wielkim szacunkiem dadaistów i ich poezję wyzbytą logiki następstw, przecież sam ciągle bawię się, jak przystało na urodzonego "homo ludens-homo radiophonicus". "ERdadę" trzeba kartkować, czytać fragmentami, tu nie ma intrygi "zabili go i uciekł", nie ma zawiązania - rozwiązania - wyciszenia. To raczej niekończący się poemat prozą, przed którym choć się bronisz, wciąga niczym otwierana na chybił tra ł księga. Ktoś ze słuchaczy porównał go do Joyce'owskiego Ulissesa. Mój utwór strukturalnie wykazuje niejakie nawroty, repetycje, ale nie jest fabułą. Nie posiada rzemieślniczej śliczności, którą sobie przy komponowaniu często zakładałem (rozkład ekstremów dynamicznych i emocjonalnych, kulminacja w jednej trzeciej od końca itp.). Tu świadomie nie zabiegam o równowagę formalną. Z kolei - co również wyróżnia tę kompozycję - nie używam tu brudu, podłych materii. Daje się tu dostrzec znakomita przewaga głosu ludzkiego, moja namiętność i pasja do jego przetworzeń, praca na głoskach, fonemach, "ochach", "echach", "achach", "ślinkach", ocieram się więc o erotofonię. Buduję struktury quasi-poetyckie, które istnieją same dla siebie, interesują mnie przez chwilę, potem przerzucam stronicę i następuje fragment jakby innego utworu. Materiałami są rzeczywiście odrzuty sprzed ponad 40 lat, które dziś wydają mi się piękniejsze, niż ja w on czas byłem... Jednak nie sprzedaję tu remanentu, nie pozbywam się towaru, który nie był chodliwy, wchodzę raczej na regał, chcąc zdjąć i okazaćdo spróbowania odbiorcy tych moich wytworów, które mi się szczególnie podobają. Czasem są wariacjami moich obsesyjnych struktur, "wlokących się" za mną przez całe życie. Na to nie ma lekarstwa.
Utwór został po raz pierwszy odtworzony publicznie w sali IRCAM w Centre Georges Pompidou w Paryżu 18 października 2013, a ukazał się na płycie ERdada na taśmę wydanej przez Requiem Records i Narodowe Centrum Kultury w tym samym roku.
Bolesław Błaszczyk