Łzy płyną, płyną i nie mogą przestać. Utwór, napisany przed 30 laty, zawdzięcza trochę minimal music czy raczej ówczesnym niezupełnym wyobrażeniom o niej, a jeszcze więcej polskiej szkole postmodernistycznej. Ciekawostką jest, że Łzy powstały w podwójnej opozycji – wobec pielęgnowanego wówczas na praskiej akademii muzycznej jakiegoś Bartókofiewa, trochę niedbale strzeżonego przez Żdanowa, a zarazem wobec Nowej Muzyki, której zakazane owoce chodziłem kosztować na prywatnych lekcjach u Marka Kopelenta. Kiedy po premierze (która odbyła się na łące nad rzeką Berounką) „odtajniłem” Łzy, Kopelent je z właściwą sobie tolerancją i dystynkcją pochwalił. Przyjął repetycje, aleatoryczny kanon w trzech tempach i nie kończącą się melodię w d-moll (dokładniej w modus 212121). Właśnie Łzy zwróciły uwagę Andrzeja Chłopeckiego na kursach w Kazimierzu, dzięki czemu pół roku później włączył je do programu koncertu w Warszawie (w 1986 r. w Piwnicy na Wójtowskiej). W ten sposób otworzyła się długa seria wykonań mych utworów w Polsce oraz komponowania specjalnie dla Polski, w czym zawsze maczał palce Andrzej.
Martin Smolka