Handmade - Sławomir Wojciechowski

Dzisiejsze przedmioty starzeją się w błyskawicznym tempie. Wymaga się od nich, by przetrwały jedynie krótki czas od momentu powstania do pojawienia się na rynku nowszego modelu. Ich dalszy los jest nam obojętny. Mogą nadal świetnie wyglądać i działać bez zarzutu, ale nie wypada ich już komuś sprezentować; tym bardziej nie można ich odziedziczyć, tak jak kiedyś dziedziczyło się parasol, wieczne pióro czy komodę. 

Trafiające na moment w ludzkie dłonie serie identycznych urządzeń są produkowane przez maszyny. Być może również z tego względu trudno nawiązać z nimi jakąś trwałą, emocjonalną relację. Ręce, mimo że nie zajmują się już produkcją materialną, nadal „ciężko pracują”: segregują, zestawiają, porządkują, naprawiają, rozpowszechniają wiedzę, idee społeczne i wartości. Ich działanie jest wyrazem naszych refleksji, lęków i marzeń. 

Niestety, nasze ręce równie chętnie niszczą.

Stanisław Lem wymyślił kiedyś tajemniczą planetę Eden, która została urządzona w sposób tak odległy od ludzkich wyobrażeń, że trudno było cokolwiek tam zrozumieć. Astronauci znaleźli na tej planecie porzuconą przez obcą cywilizację fabrykę tkwiącą w obłędnym cyklu produkcji i recyklingu: wyprodukowane przedmioty natychmiast przetwarzane były w surowce potrzebne do produkcji następnych, takich samych przedmiotów.

Fabryka edeńska przewyższała technologicznie dzisiejsze fabryki ziemskie chociażby doskonałym mechanizmem przetwarzania surowców wtórnych, który na Ziemi ciągle jest utopijną mrzonką. Również obłąkańcze zapętlenie fabryki wydawać się może z naszej perspektywy niewinne: zero zysków, zero strat.

W porównaniu z fabryką edeńską ziemskie fabryki przypominają szalone monstra. Wypluwane z ich trzewi produkty mają służyć konsumentom jak najkrócej, ich naprawianie i recykling są nieopłacalne. Po uszkodzeniu wyrzuca się je, chowa tu i ówdzie albo wysyła do biedniejszych krajów. Fabryki zatrudniają najlepszych inżynierów, którzy wymyślają coraz to lepsze wady, ukryte usterki, limity czasu działania itp.

W szaleństwie dzisiejszej produkcji zacierają się ślady dawnych racjonalnych praw. Fabryki wirują w rytualnym tańcu wokół bożka konsumpcji. Kapłani konsumpcjonizmu prawią o wolnym rynku, agencjach ratingowych, PKB, spekulacjach giełdowych, rzucają uroki i zaklęcia. Straszą, że jeśli zmniejszymy nasze daniny, to głodny bożek nas wszystkich pożre. 

Trudno w tym chaosie dostrzec, że rozregulowany system sam z siebie generuje absurdalnie wysokie dochody, a brak kontroli nad ich racjonalnym podziałem staje się fundamentalnym problemem współczesnego świata. Działający wewnątrz systemu eksperci od inwestycji, umiaru i oszczędzania otrzymują siłą inercji – bez względu na ich kompetencje czy zasługi – wynagrodzenia kilkaset razy wyższe od średniej pensji zwykłego podatnika. 

Mamy więc szalone fabryki i ich kapłanów. Są też rosnące rzesze wierzących i praktykujących, którzy na ołtarzach bożka konsumpcji składają ofiary z produktów nowych, ładnie zapakowanych i drogich. Rozbija się w sklepach pojemniki z mlekiem (są też pierwsi męczennicy: złamane nogi, ręce, szczęki, rankingi najgorszych wypadków śmiertelnych na wyprzedażach Black Friday), wykonuje się „testy wytrzymałości” nabytych gadżetów przy pomocy młotka, sokowirówki, palnika, wiertarki itp. Są też cieszące się wielką popularnością serie: nóż versus telefon komórkowy czy nóż versus trampolina, piła mechaniczna versus odkurzacz, są kąpiele w wannie wypełnionej Nutellą i topienie nowych komputerów w basenie wypełnionym suchym lodem. Przed zatopieniem komputer można jeszcze dodatkowo roztrzaskać łomem, łopatą, siekierą, krzesłem albo nową konsolą do gry. Te niezliczone serie radosnych obrzędów wychwalane są przez miliony internautów, bo jak wiadomo, korzystnie wpływają na PKB i ważne międzynarodowe ratingi. 

Być może w najbliższej przyszłości będziemy świadkami zaskakujących z prowincjonalnej perspektywy rzeczy. Może zobaczymy kogoś rozbijającego wielkim młotem kupiony przed chwilą samochód albo grupę ludzi strzelającą w lesie z broni palnej do nowych komputerów. Nie dziwmy się temu. Mądrzy eksperci wytłumaczą nam, że wszystko to zostało opłacone z naszych podatków, dla dobra naszej wolnorynkowej gospodarki. 

Sławomir Wojciechowski